25.06.2011

Thierry Mugler, Womanity ;)

  

     Jeśli wezmę pod uwagę fakt że zamiarem Muglera było stworzenie zapachu słono-słodkiego i drzewnego na dokładkę, to bez zwracania uwagi na jego urodę, napiszę: ok, udało mu się . To jest zapach słodko-słony. Kolejnym zamierzeniem było czynić tak aby Womanity stało się  trzecim cudem Muglera obok Angela i Aliena, no i tutaj dzwon jak w mordę strzelił. Bo choć Anioł i Obcy wzbudzają skrajne emocje, tak samo jak Womanity, to siła rażenia jest nieporównywalna.
Womanity też poraża- zapachem posypanego cukrem pora :P
No dobrze, to kawior jest prawdopodobnie, nie jest to jakiś szczególnie urodziwy składnik perfum , ale za to jak luksusowo brzmi ;)
A idąc dalej zapach kojarzy mi się z warzywną, zielonkawą marmoladą z dodatkiem mocno przejrzałych, mięciutkich  fig, posłodzoną, posoloną, popieprzoną i w ogóle i w ogóle.......
Ulokowane w nutach głowy cytrusy są początkowo tak intensywne, że aż nienaturalne, jakby sztuczne i kojarzą się z wrzuconym do szklanki z wodą  musującym tabsem z serii " wszystko czego potrzebujesz, wypij- zdrowiej się poczujesz". Womanity musuje i musuje, drażni i kusi na przemian , to przydusza słodyczą, to cuci słoną bryzą.Taaaak, to się udało.....
Nie wspomnę o tym, że motyw słono-słony skądś znam? Wspomnę, wspomnę,  a co mi tam :D
Otóż zapachowo zupełnie inna bajka, ale podobne słono-słodkie połączenie i faktycznie z drewnem to Eau des Merveilles baj Hermes.
Musująca faza szczęsliwie wieczna nie jest, to też doczekawszy się końca musowania, poczułam radosną słodycz figi, to jest inna figa niż wszystkie ( 4 ) które dotychczas poznałam, ale w porządku, bo tamte były  w odczuciu zapachami typowo figowymi a tutaj jest figowa wariacja, całkiem ładna w sumie.  Czas mija a figa staje się coraz słodsza, zemdlona i zapudrowana aż przestaje być figą . I  w tym momencie zapach przestaje być wyjątkowy, bo inny.
O ile słono-słodki dziwak jest ciekawostką imoże się podobać bądź nie podobać, o tyle ten moment w Womanity jest taki, jakich jest mnóstwo na sklepowych półkach, ot słodziak i tyle. Szczęśliwie , ten moment siedzi sobie gdzieś w środku i nie jest przewodnim w zapachu, inaczej  zapach raczej na pewno nie zdobyłby uznania. Gaśnie, a właściwie powoli dogasa ambrowo-delikatnie i piżmowo-delikatnie i delikatnie słodko.
W ogóle wszystko jest tutaj zbyt delikatnie jak na Muglera ;))
Owszem, jest jakiś. Jest całkiem oryginalny w tej swojej dziwaczności. Na pewno znajdzie zachwyconych odbiorów. ( Sama było skuszona na etapie musowania) ale miejsca obok dwóch wyżej wymienionych chyba jednak nie zajmie.
Chyba że na półce u kolekcjonerów flakoników , bo buteleczka świetna, i żaden szanujący się zbieracz nie odpuści.
Prawda Magdulenko? ;)

Nuty zapachowe: kawior, figa, drewno figowca, ambra,


ps.nie wiem czemu zawsze muszę doszukiwać się podobieństw...

21.06.2011

Histoires de Parfums , 1969

 Zastanawiałam się czy nazwa na pewno jest adekwatna i  rzeczywiście oddaje ducha cyfr jakimi nazwany został ten zapach. Nie ma chyba ludzi którzy nie mieliby jakichkolwiek skojarzeń z tymi cyframi i jakie by one nie było to możliwe że w pokręcony sposób i niekoniecznie wprost skojarzą się z erotyką, bez szaleństw -ale jednak, również ze znacznie mniej przyjemnymi tematami , które są efektem szalonych lat rewolucji seksualnej również, ale o tym pisać oczywiście nie będę;)
Ja w każdym razie nijakiej rewolucji nie widzę w tym zapachu.
Otwarcie już w pierwszych sekundach skojarzyło mi się z Dolce Vitą, nie wydawał mi się bliźniakiem ale bliskim kuzynem na pewno, było to coś na kształt zaowocowanej i pozbawionej dopływu powietrza DV,  jednak po kilku minutach  podobieństwo niknie, a 1969 staje się jakby leciutko nieświeże i przywodzi na myśl utrudzone wysiłkiem ciało.  Gdy fala poimprezowego , owocowego tsunami przeminie, do głosu dochodzą  kardamon i goździk, z tym, że tego drugiego w ilości śladowej.  Wówczas cudem jakimś chyba skojarzył mi się z Safran Troublant, a przecież to taki grzeczny zapach;)
Kolejny etap, ten w którym baza staje się najbardziej wyczuwalna to już loteria, ponieważ jednego dnia jest i stanowi piękne erotyczne tło tego zapachu, a są dni , chłodniejsze- kiedy zapach przez cały trwania jest tylko i wyłącznie wariacją na temat owoców.  Także najlepiej nosi mi się go wówczas gdy jest ciepło. Tylko wtedy można o nim powiedzieć że jest zapachem cielesnym i zmysłowym. To jest jeden z zapachów w których paczula ani przez chwilę nie kojarzy się  z zatęchłą piwnicą i jest wyjątkowo przyjemna, a  w połączeniu z piżmem  i pozostałymi nutami bazy daje efekt kawiarnianego luzu z całkiem świeżej epoki;)
Chciałabym ugadnąć która nuta  w 1969 odpowiada za ten fizjologiczny akcent który się tutaj pojawia , pachnie kwaskowato i  cytrusowo, tworzy wymowny duet z piżmem a ostrzejszym akcentem jest tu kardamon.  Próbowałam analizować nuty i wyszło mi że takich połączeń jest kilka, a jeśli dołożyć do tego właściwości skóry osoby noszącej to ilość tych połączeń zapewne , to skomplikowane jest dla mnie  i trudne do ogarnięcia.
 Miałam  napisać też że właściwie od początku można zgadnąć że jest to zapach Histoires de Parfums, ale jeszcze zbyt mało zapachów tej marki przetestowałam aby móc napisać coś takiego.Jednak mają one jakiś wspólny mianownik, nie jest aż tak sugestywny jak w przypadku zapachów Lutensa, ale chyba jest.
Ponoć zapach ten nosi z wielką przyjemnością Angelina Jolie, siła sugestii czy może coś mi jednak umknęło ? ;)





Nuty zapachowe:
Nuta głowy: owoce letnie, brzoskwinia.
Nuta serca: róża, białe kwiaty, kardamon, goździk.
Nuta bazy: paczula, czekolada, kawa, białe piżmo

17.06.2011

Montale, Royal Aoud - jeszcze jedno podejście do oudów

  Jakiś czas temu, na jednym z przemiłych spotkań z takimi jak ja wielbicielkami zapachów miałam okazję powąchać Royal Oud, zapach ten tak mi się spodobał, że przy pierwszej nadarzającej się okazji  zapolowałam na próbkę.
   No i cóż rzec.... na mnie okazał się być najnormalniejszym w świecie , oudowym oudem. Zonk jak nie wiem co :/. A ja się ta cieszyłam że jest , że istnieje taki oud który zniesę i który mi się podoba.
No niestety na mnie oudy są zawsze paskudnym gabinetem dentystycznym z zamierzchłych czasów podstawówki, kiedy to jednorazowe były tylko igły i strzykawki a narzędzia sterylizowało się w brzydkim kanciastym i śmierdzącym piecyku.
Przez długi czas jest to dla mnie tylko i wyłącznie oud,wżera się w skórę, pali i dusi . Czekam cierpliwie na objawienie się grejpfruta, na kumkwat nie liczę, znam owoc- ale wcale mi skubaniec nie pachniał. Grejpfruta jednak nie uświadczam, pojawiają się za to zioła i przyprawy  trudne jednak do zidentyfikowania, ale nie dziwi mnie to, bo wyobraźcie sobie że do wiadra z lizolem wlewacie rosół, albo zupę jarzynową. Czy wydaje się Wam że wdychając zapach takiej mieszanki ktokolwiek wyczai że znajduję się tam taka pyszna zupka? Nie, nie wyczai - w wiadrze będzie tylko lizol w dziwnym kolorze i konsystencji. O!
   Nie chcę krzywdzić oudów, naprawdę, staram się , testuję ustrojstwo ale nie są mi one najwyraźniej przeznaczone, ale doceniam i nawet podziwiam , to , że można stworzyć takiego cudaka i to, że ktoś może tym pachnieć, a nie śmierdzieć tak jak ja.
   Na koniec , czyli  po wielu, wielu godzinach Royal Aoud znacznie łagodnieje i zostaje całkiem przyjemnym drewniaczkiem, ale czy warto znosić kilka godzin męki dla kilku minut względnej przyjemności? No i gdzie mam siedzieć, żeby przeczekać te parę godzin wrzasku oudu z mojej osoby ?
Tak sobie pomyślałam że buteleczki Montalowe to jest ciekawa sprawa, niby takie zwyczajne blaszaki ( swoją drogą idealne opakowanie na oudy ;P ), niczym dezodorant z kiosku ruchu, a zawleczka- jak w granacie- wskazuje na zawartość wybuchową ;))


Nie mogę jeszcze uwierzyć że to jest ten sam oud , no nie mogę....I niewiele więcej mogę  o nim napisać.

Nuty:
oud (drzewo agarowe), grejpfrut, kumkwat - tak podaje Fragrantica, na stronie Quality w nutach występują jeszcze indyjskie przyprawy.

14.06.2011

Estee Lauder, Cinnabar

Strasznie ciężko było mi ogarnąć ten zapach, jeszcze w tej chwili biję się z myślami , bo z jednej strony wydaje się strasznie klasycznym, szyprowym dusicielem, z kategorii tych zwanych przez niektórych "babciowymi" a z drugiej solidnie doprawionym zapachem orientalnym.
Bez względu na to do jakiej kategorii go podczepić , jedno jest pewne- niewielu śmiałków zniesie tę moc. Mnie pierwsze , nieumiarkowane niestety testy przyprawiły o solidne mdłości i wytrzeszcz gałek ocznych. Po zmniejszeniu dawki o co najmniej 1/3 dało się co nieco wyłuszczyć bez przykrych doznań, a nawet z odrobiną przyjemności. Nie żeby zaraz zachwyt czy miłość, ale doceniam- no i piszę;)
Absolutnie i przede wszystkim wyczuwam w Cinnabar ogromne ilości goździka  róży i ostrrrego , dławiącego cynamonu. Goździk wywołuje przed oczyma obraz. Bazarek , murek- w kazdym mieście mają co innego, rzędy blaszanych, cynkowanych wiaderek pełnych kwiatów .....metaliczny słodki zapach.... niemiły niestety- prawie jak oud:] Ale nic to, nie z takimi woniami człowiek dawał sobie radę, nie zieleniejąc nawet jakoś szczególnie;)
Wrażenie  jest takie jakby w menu  było o wiele więcej przypraw wszelakich, niźli te wymienione oficjalnie, zwłaszcza jak już rozpierzchnie się odurzająca woń morderczego goździka i innych nut kwiecistych w nim zawartych,  warto poczekać na ten moment , nim rozpocznie się gorączkowe szorowanie nadgarstków gąbką z połową flaszki żelu do mycia;P  W miarę upływu czasu, znacznego upływu;)  łagodnieją pikantne nuty , zapach przestaje być szorstki i drapiący, pikantne nuty przypraw ( bo upieram się jednak, że jest ich tam wiecej ) tracą trochę na intensywności , słodyczy zostaje ledwo odrobina i wówczas przez chwilę wydał mi się podobny do Coze  od Parfumerie Generale, prawie czuję pyrkoczącą zawartość kociołka ;)
 Jest to jednak chwila zaledwie, potem zapach staje się jakby koloński, alkoholowy więc znów trzeba przeczekać, koniec jest fajny i zaskakujący- kadzidlano-ambrowy, choć w przypadku Cinnabar użycie słowa "koniec" nie jest odpowiednie, jest on bowiem niezwykle trwały i właściwie trudno tego końca doczekać nie myjąc się w tzw międzyczasie .

Mam problem z wypisaniem nut, ponieważ sama nie jestem w stanie wszystkiego wyłuszczyć a źródła w których buszuje w poszukiwaniu info na ten temat podaję różny skład ...
 Więc:

Nuty zapachowe według informacji ze strony  Estee Lauder:
jasmin, kwiat pomarańczy, mandarynka, goździk, cynamon, róża, olibanum, sandałowiec, paczula

 Nuty zapachowe według informacji z  Basenotes:
aldehydy, bergamotka, brzoskwinia, przyprawy, cynamon, goździk, irys, ylang ylang, jasmin, paczula, ambra, wanilia, wetiwer

więc co kto chce i co kto wyczuje ;)


Dziękuję Wiedźmo:)

9.06.2011

Naomi Campbell, Wild Pearl

Wild Pearl najładniej pachnie u schyłku, kiedy po szaleńczych owocowych-pudrowych ekscesach na mym ciele ostała się sama  piżmowo -waniliowa baza ;)
Początek to owocowa, puchata feria słodyczy, lodowo - mleczny , topniejący deser , absolutnie niejadalny. No chyba że ktoś lubi wcinać mydło ;)
Nuty głowy łączą się w zasadzie z nutami głowy , toteż nie mogę wyłapać tego owocowego, rześkiego początku , od razu czuję intensywną lekko pudrową, świetlistą  słodycz, aromat różowego pieprzu łączy się z odurzającą wonią jaśminu i sporo delikatniejszym fiołkiem, w mojej głowie tworząc nie obraz a plamę koloru, przez kilka godzin jest to soczysta fukcja, z biegiem czasu blednie, stając się bledziutkim różem, a na koniec cudem jakimś kolor staje się kremowy. Zapach zaś z radosnego ekspresyjnego słodziaka   jaśniejąc powoli  przechodzi w nostalgiczną, lekko puchatą piżmowo- drzewną, milutką poduszeczkę.  I wówczas , pod koniec właśnie, zgadzam się z nazwą... Pearl. Daje ta ostatnia  faza jego trwania taki właśnie perlisty poblask, słowo daję, że jest to najfajniejszy moment .  Natomiast Wild może zmylić;) Nazwa ma  chyba oznaczać coś wyjątkowego, rzadkiego i zachwycająco pięknego. Ja spodziewałam się dzikości przeczytawszy jedynie nazwę;)

Zapach jest trwały, szczerze mówiąc nie spodziewałam się aż takiej trwałości- przetrwał niemalże cały dzień.

Nijak natomiast nie umiem połączyć tego zapachu z osobą Naomi, mimo wszelkich starań , i jakiejś tam "telewizyjnej" wiedzy, znajomości wizerunku tej bądź co bądź niezwykle popularnej top modelki. Przyjmuję więc że nie chodzi o zapachowe odbicie a o podobieństwo charakteru, Wild Pearl tak jak Naomi będzie wywoływać skrajne emocje - niby jest słodka, ale potrafi przytrzasnąć palec i zadać ból , ostrą krawędzią przepięknej muszli, a Ty i tak wepchniesz tam palca ponownie.
Może jednak jest w tym trochę dzikości.....;)



Nuty:
brzoskwinia, kwiat jabłoni, arbuz, fiołek , jaśmin, różowy pieprz, wanilia, drewno cedrowe, piżmo.

6.06.2011

Annick Goutal, Ninfeo Mio

Kocham Ninfeo Mio miłością równie wielką jak Etrę. Mimo, że zapachy te nie są te do siebie podobne, to dają takie samo uczucie rześkości bez efektu ogóra w bardzo upalny dzień.
Kiedy temperatura staje się trudna do zniesienia  te zapachy sprawdzają się stuprocentowo .
Żeby opisać Ninfeo dokładnie i wiernie należałoby opowiedzieć historię o pięknym późnowiosennym ogrodzie, gdzie zieloność nie jest przytłoczona ogromem rabatek i klombów, gdzie pięćdziesiąt gatunków obfitego kwiecia nie bije się o promyk słońca i kroplę wody. Ogród ten to harmonia wszystkich odcieni zieleni traw , krzewów i drzew, sielskiego obrazka dopełnia stworzony przez naturę szemrzący strumyk , który znalazł się tam przypadkiem i nie został tknięty niczyimi łapskami. Ot jest , zdobi, daje wilgoć , poi ptaszki, które pousadzały się na smaganych stróżkami wody kamieniach. I pięknie jest. Klimat jest wilgotny ponieważ deszcz przegonił palące słońce i schłodził rozgrzane liście i źdźbła . Teraz delikatne, przedzierające się zza cienkiej warstwy chmur promienie  powoli osuszają mały, zielony raj.
Pięknie jest, ale nie tak gładko- zieleń liści kipi bowiem  znaczną ilością soków, jak gdyby utłuczono je w moździerzu  dodawszy na koniec parę kropli soku z  gorzkawych cytrusów.
Mimo miażdżącej przewagi soczystej zieloności i chłodu jaki daje ten zapach, jest niesamowicie przyjemny w noszeniu  i pięknie układa się na skórze, świeżości nie traci do końca, choć u kresu okazuje się że w moim ogrodzie są drzewa. I nie składają się one z samych liści ;)  Odpycham  od siebie  tę myśl , bo sama zielona bryza bardzo mi się spodobała, ale przyznaję- są łodyżki, patyki, gałęzie i nawet trochę figi, choć chyba bardziej liści niż owoców. Nie trafiłam dotąd na równie magiczny zapach.

Damska i męska wersja pachną identycznie, różnią się jedynie "fasonem" butelki ;)


Nuty zapachowe:
nuta głowy: drewno cytrynowca, gorzka pomarańcza, perskie galbanum
nuta serca: lawenda, figa, zielone liście
nuta bazy: cedr, werbena

3.06.2011

Amouage, Dia Woman

       Jeżeli markę Amouage zalicza się do niszowych to jest to bardzo płytka nisza, ja bym dla marki, tej i kilku innych wymyśliła nową "kategorię". Bo właściwie czymże jest ta perfumeryjna nisza?  Jeśli najprościej w świecie uznać że są to te zapachy które nijak nie wpisują się w popularne , noszone "przez wszystkich", ani dostępnością, ani też zapachem , który w przypadku perfum niszowych nierzadko bywa- dziwny, cudaczny albo nawet zupełnie  "nienoszalny", lub też niejednokrotnie ceną- czasem zupełnie nieadekwatną do zawartości. Nie można kupić ich w każdej drogerii. Nie są skrupulatnie wybierane, testowane, a capnięte z perfumeryjne półki w dwie minuty podczas rytualnych cotygodniowych zakupów w centrum handlowym, bo koleżanka ma i ładnie pachną, bo te używałam ostatnio i mąż pochwalił, bo promocja, bo Pani konsultanka powiedziała że pachną różą a ja tak lubię różę, etc... I tak mało zgrabnie przelazłam do drugiej kategorii-perfum popularnych, czy też jak niektórzy je nazywają- mainstreamowych.
No a Amouage, przynajmniej te dotychczas poznane przeze mnie siedzą gdzieś po środku, bo o ile dostępność i cena są niszowe, o tyle zapachy już niekoniecznie.
Nijak też nie można ich wkomponować w popularne, za bardzo są bogate, porażająco trwałe i niebanalne.Krzywdzącym byłoby umieścić je wśród niejednych perfum, które sprawiają wrażenie jakby powstały w przerwie na kawę i mnożą się jak grzyby po deszczu .
Nie chciałam pisać o różnicach między perfumami popularnymi a niszowymi, testowanie zapachów Amouage spowodowało taką jakąś refleksję i już wracam do tematu posta;)

Dia jest zapachem  o którym można powiedzieć klasyczny, klimatem przypomina mi Chanel Eau Premiere, początkowo chciałam przyrównać do 5-tki , ale nie przydusza ta jak ona, jest sporo lżejszy, a bogatszy. I nie ma jednej "twarzy".
Z jednej strony pachnie sterylną czystością, czystością niedoperfumowaną , pojedyncze kwiaty trudno wyodrębnić , przy czym jest ich  dosyć sporo, stanowią w tym zapachu całość.
Klimat  po-kąpielowy trwa w Dia dosyć długo, ale jak we wszystkim kiedyś musi nadejść koniec, tutaj jest to raczej powolne dogasanie, wówczas - nie wiem czemu dopiero, objawia się kadzidlana wstążka zapachu i wówczas zaczynam wyczuwać piżmowo-drewnianą bazę.
To jest to zmienne oblicze Dia,  niby absolutnie mydlane, a jednak gdzieś pojawia się niespodzianka;)
Niby jest zwyczajny, nie pachnie niczym szczególnym co by go wyróżniało spośród innych zapachów tego typu , a jednak jest w nim coś takiego ... jakaś dyskretna elegancja,  niewymuszony czar i subtelność. Myślę, że jest dla kogoś kto chce pachnieć a nie być "wyperfumowanym", i tak jak wspomniałam dla kogoś kto ceni raczej zapachy klasyczne. Choć to ostatnie nie jest już takie pewne ;)
U kresu bardzo przypomina mi Royal Muska, i podoba mi się. Szkoda więc, że zapachy Amouage są takie drogie - może bym się skusiła. Może, bo nie znam jeszcze wszystkich zapachów Amouage , i może, bo tyle innych zapachów na świecie:)


Nuty :
nuta głowy: figa, fiołek alpejski, bergamotka, estragon, szałwia
nuta serca: kwiat brzoskwini, olejek różany, kwiat pomarańczy, peonia, irys
nuta bazy: białe piżmo, srebrne kadzidło, wanilia, heliotrop, drzewo cedrowe, drzewo sandałowe, drzewo gwajakowe

1.06.2011

Apel do wszystkich bloggerów i bloggerek

Poniżej zamieszczam apel Sabbath , autorki bloga :
http://sabbathofsenses.blogspot.com
której Marcin Budzyk , właściciel bloga Nie Muzyczna Pięciolinia skradł nazwę i zarejestrował pod nią domenę  z  przekierowaniem do swojego bloga.
Bardzo to... niskie.... i żenujące.





Bloggerko! Bloggerze!

Tworzysz bloga, inwestujesz w niego swój czas, wiedzę, umiejętności, pasję? Tworzysz markę rozpoznawalną dla Twoich czytelników? Czujesz, że masz swoje miejsce w wirtualnej rzeczywistości?

Ilu z Was zastrzegło nazwę bloga, zarejestrowało domeny (z różnymi końcówkami) z tą nazwą?
Niewielu, prawda? Na tym polega istota blogowania: mamy miejsce w sieci, w którym bez opłat dzielimy się swoją pasją i talentem.

A teraz wyobraźcie sobie, że właściciel innego bloga rejestruje domenę z nazwą miejsca, o którego renomę tak długo dbacie i umieszcza tam odsyłacz do siebie.

Właśnie spotkało to mnie.
Właściciel bloga Nie Muzyczna Pięciolinia wykupił domenę z nazwą bloga Sabbath of Senses, którego prowadzę od 2008 roku i umieścił tam reklamę swojego bloga, na którym wielokrotnie mnie oczerniał.

Proszę, nie publikujcie tego adresu na forach, żeby nie przesuwać go wyżej w wyszukiwarce. Korzystajcie ze skanu.


Prawo pozwala na rejestrowanie domen o dowolnej, niezastrzeżonej nazwie. To, co powstrzymuje ludzi przed kradzieżą cudzej nazwy to zasady. Wiemy jednak, że istnieją ludzie, którzy ich nie mają.

To się może zdarzyć każdej i każdemu z nas. Bez względu na to, na jaki temat piszemy - zawsze może znaleźć się ktoś, kto będzie usiłował pasożytować na Naszej pracy. Nie pozwólmy na to!

Piszcie o tej sprawie na swoich blogach, wywalajcie kolesia z blogrolla, informujcie kogo się da - niech potencjalny kolejny cwaniak wie, że takie zachowanie oznacza internetowy ostracyzm. Zareagujmy tak, żeby każda kolejna pijawka, której przyjdzie do głowy taki numer miała świadomość, że nie warto.


Dziękuję
Sabbath


Jeśli chcecie poznać wcześniejszy, podobny wyczyn tego człowieka, zajrzyjcie pod adres:
http://sabbathofsenses.blogspot.com/2011/05/bardzo-nieprzyjemna-sprawa.html
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...