29.09.2011

L'Artisan Parfumeur,Traversee du Bosphore

Od pierwszych chwil czuję, że to L'Artisan, jest bowiem dwie ścieżki , i każda  z nich ma po parę wąskich "nitek" takich powiedzmy zboczeń , jakkolwiek to brzmi , ale w zasadzie główne są dwie. Jedna, świeża, chłodna, przeźroczysta i z motywem przewodnim i druga pylisto-mączna ,leniwa mieszanka czegoś z naciskiem na coś albo i nie. W drugą ścieżkę poszło właśnie Traversee du Bosphore.
Zanim zamówiłam próbkę, przeczytałam o nim na stronie Quality. Ja nie byłam w Stambule, nie mam bladego pojęcia o Cieśninie Bosfor, jestem więc skłonna uwierzyć, że tak właśnie tam pachnie, ale słowo daję, że zupełnie inaczej to sobie wyobrażam, przede wszystkim chodzi mi o natężenie zapachu, ale również o dobór nut, no ale cóż -nos jest nosem a wizja wizją- ja zaś jeno zapalonym wąchaczem-amatorem;)
W moim wyobrażeniu zapach , nawet jeśli oddaje klimat Stambulskich uliczek , targów, jest jedynie fragmentem, wycinkiem, częścią zaledwie, mimo to, niemalże czuję ten gwar, rzędy stoisk obłożonych tamtejszym  dobrem wszelakim, ale widzę to wszystko z bardzo, bardzo daleka, i tak samo odczuwam. Jak gdyby, ktoś dmuchnął solidnie w cały  ten obraz  stworzony jak mniemam przez twórców zapachu. I to co zostało to jest właśnie, mój ostateczny odbiór tego zapachu. Czyli-interesująco, acz licho trochę...
Zapach od samego początku jest mocno pylisty, jakby mączny ( mąką pełnoziarnistą a nie białą),  sprawia wrażenie chropowatego, w otwarciu wyczuwam też szafran i imbir, przez co zyskuje nieco, bo ten pierwszy towarzyszy mi do końca trwania zapachu na nadgarstku, a ja szafran bardzo lubię:).
Bogaty jest również w irysa, który rządzi w duecie z szafranem mając do towarzystwa trochę mdłej, niewyraźnej słodyczy, skłaniam się ku stwierdzeniu że może być to turecka pistacja ( encyklopedia nie powiedziała mi co to za jedna, a właściwie powiedziała - że nie zna takiej ;]  ) . Tak czy tak, w połączeniu z  kwiatami i nutami bazowymi żadna pistacja nie pachniałaby tak, jak pachnie znana nam ze sklepów pistacja. A dodając do tego róże, tureckie oczywiście, oraz całe różane drzewko, z korzeniami, to już w ogóle kosmos. Zapachowy.
Gdyby wyodrębnić samą tylko różę, to byłaby to jedna z najładniejszych jakie udało mi się poznać do tej pory. Tymczasem tutaj uszlachetnia ona zapach  i nieco wywleka go spośród tych tureckich straganów, nadając mu rys elegancji. Wszystko mięknie i łagodnieje na piżmowej poduszeczce, nie tracąc charakteru dzięki nutom żywicznym i drzewnym.
Podsumowując- jest ładnie ale delikatnie, czyli typowo dla marki .. myślę, acz przyznać muszę, że zapach ten jest wyjątkowo trwały co akurat nie jest typowe ;)) . Jestem miło zaskoczona.
Polecam testy.

Nuty:
głowy: zielone jabłka, imbir, granat, szafran
serca: irys, tulipan, drzewo różane, turecka róża, tureckie pistacje
bazy: piżmo, benzoes, cedr z gór Atlas

zdjęcie ze strony artisanparfumeur.com

26.09.2011

Lorenzo Villoresi, Incensi

Doszłam ostatnio do odkrywczego wniosku, że w życiu nie nadrobię pisania na tyle aby móc skrobać o względnie nowych zapachach, wiecznie będę babrać się w starociach, dzieje się bowiem tak że jak tylko sięgnę po coś "nowego" to ogarnia mnie sumienny wyrzut wobec "starego" i odkładam. I biorę ten wyrzut... i takoż znowu dziś - Incensi, włazi mi w dłonie dosłownie i naprasza się...
I tak ze 4 dni pod rząd aplikuję go w różne miejsca, żeby móc wydobyć coś więcej niż do głowy mi przychodzi. I marzę o tym, że za kolejnym razem nie spaskudzi się tak niewiadomojak . No ale cóż... nie takie Incensi  incensi , jak je malują niestety,  więc skoro się już tak naprasza skoro tak już chce wrócić do szuflady, na wieki wieków enter, to niechże będzie.
Zwiastun, pierwsza smuga, całkiem do rzeczy, myślę sobie : no jest Incensi, fajowo więc.. i czekam na rozwój wydarzeń. Ale nie kadzidło jest tutaj prowodyrem, początek to raczej mega wielki kosz przypraw wszelakich z imbirem cynamonem i pieprzem na czele peletonu , tuż za początkiem żywiczna chmura.
Zapach prędziutko rozprzestrzenia się , ujawniając i przepuszczając na czoło coraz to inny składnik. W jednej chwili nazwałabym go przyprawowym, w kolejnej drzewnym , bo i drzewności mu nie brak,  po chwili znów wysładza się i robi się dziwnie mdląco mydlany. W głębi  , pośrodku peletonu siedzi sobie kadzidło, lichutkie , oj niemrawe ... i wtopiłby ten, który postawiłby na kadzidło, nie znajduje się ono nawet na ostatnim miejscu na podium.
Może dotarłoby do mety gdzieś na końcu , gdyby nie fakt, że gdzieś pośrodku trasy niemalże wszystkich "zawodników" porwali kosmici. Do mety dopełzła żywica, jest jednak tak sponiewierana, że nie wiadomo która plus trochę mydlin.
Kończąc tę bajkę dodam że Incensi trochę przypomina mi Messe de Minuit. Z tym, że Messe jest lepsze i trwalsze mimo, że to przecież Etro, a nie dane mi było dotąd poznać żadnego długodystansowca tej marki.
Incensi to nie jest zapach zły, nie jest brzydki, ale jest okropnie nietrwały no i w moim odczuciu wcale nie jest incensi.

Nuty:
głowy: nuty zielone, żywica elemi, galbanum, jabłko, cytryna, bergamotka
serca: cynamon, olejek labdanum (czystek), imbir, mimoza, pieprz
bazy: żywica benzoesowa, kadzidło, mirra, styraks, balsam Tolu, opoponaks, sandałowiec

21.09.2011

Comme des Garcons, series 7 Sweet, Nomad Tea

Trzy dni się zabierałam za kliknie o tym  zapachu, 4 dni nosiłam dzielnie na swych zgnębionych kończynach, chciałam szybko. Napisać. Wrzucić na tył szuflady , albo puścić w świat , do kogoś z większą wyobraźnią albo bardziej rozwiniętą wrażliwością na takie przyprawowe pseudo-słodziaki, i tkwić w wierze, że reszta z serii Sweet  sprawi memu nosu  więcej przyjemności.
Tymczasem-psikus, i to we wrześniu.. bo zupełnie brak mi słów, myśl o nim nie chce układać się w zdania, nawet te najprostsze.
Myślałam o umieszczeniu mego zdjęcia- bo chyba moja mina  mogłaby zobrazować to co czuję najdokładniej, ale obawiałam się, że taki wyraz twarzy mógłby zniechęcić obserwatorów, zaglądaczy i przypadkowych wędrowców blogowych.
Toteż skrobię.... krótko, no bo jakżeby inaczej.
Pachnie zielem, po prostu. Laikowi podstawić zaparzone siano, wcisnąć, że to super herbata bogata w antyoksydanty i inne polifenole i uwierzy... takoż i tu wierzyć muszę, że to co czuję to jest herbata... Burmese, a nie sianowaty ferment z dodatkiem pokrzywy, jaki czuję mym narządem. Na dokładkę nie brak temu goryczy i dziwnej ciężkiej dymności jakby ktoś próbował sfajczyć  namoknięte deszczem chaszcze .
Zepsuto czekoladę, zepsuto herbatę, chociaż nie, ani zapachu ani smaku tej herbaty nie znam, może sama z siebie jest zepsuta... posłodzili zgnębione pokręconymi porami roku, zawilgotniałe i zaschnięte zielsko cukrem, posypali czekoladowymi wiórkami, dorzucili prę gałązek mięty plus stare geranium ze zdrewniałą łodygą- i tak powstał Chocapic ;]

Jednak nie wrzucę Nomad  Tea do szuflady, zużyję wszystko na spotkanie z pewną panią urzędniczką, z którą i dziś miałam do czynienia i będę się baaardzo mozolić z papierzyskami, żeby pokoik dobrze przyjął zapach, niech ma!


Nuty zapachowe:
 głowy: bylica, dzika mięta, kardamon, czekolada
 serca: zielona herbata Burmese, liście geranium
 bazy: cukier, esencje drzewne
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...